sobota, 12 stycznia 2013

Użyłam, jak pies w studni

Dzisiaj to ja użyłam, jak pies w studni.

Byłam z mamą w Koszalinie po zakupy.

(Pewnie niektórzy uważają, że już w tym momencie mogłabym zakończyć tę historię, ale ja mam więcej do powiedzenia)

Ponieważ u nas jest sporo śniegu, postanowiłam wziąć na wycieczkę Forda - Peugeot miał duże szanse utknąć gdzieś koło sąsiedzkiej zaspy...

Wszystko niby fajnie, jedziemy sobie, mama trochę narzeka, że taka pogoda i na pewno będzie dużo ludzi w sano, ale co tam... jadę dziarsko dalej nie zważając na przeciwności losu :-) Nagle skończył się płyn do spryskiwaczy a bez tego ani rusz przy dzisiejszej pogodzie, co chwilę trzeba używać płynu i wycieraczek.

Mama już miała ciśnienie podniesione. Na szczęście byłyśmy tuż przed Koszalinem, zajechałam na Orlen, nabyłam drogą kupna płyn zimowy, dostałam za niego 500 punktów na kartę... Idę, bardzo z siebie dumna, do auta i...

- Cholera! Ale jak tu się podnosi maskę?!

To sobie teraz wyobraźcie mnie i mamę, jak rozkminiamy budowę tego samochodu... W końcu mnie oświeciło, że w nim nie ma wajchy pod kierownicą tylko trzeba kluczykiem pod znaczkiem... Trochę było przymarznięte, ale udało się - bystrzaki z nas! :-) Cała operacja zakończyła się powodzeniem i okropnie brudnymi rękoma.

Rozpierane dumą jedziemy do Lidla. Miałyśmy tylko coś zobaczyć, ale mama jak zwykle wzięła duży wózek - "bo może coś kupimy". Pooglądałyśmy i w końcu na nic się nie zdecydowałyśmy. Już chcemy wychodzić a tu... przy każdej kasie kolejka i nie ma miejsca na wyjście bez zakupów. Stoimy więc z pustym koszykiem w kolejce. Tym razem to ja mam podniesione ciśnienie.

Kiedy wreszcie uwolniłyśmy się stamtąd pognałyśmy do Sano. O dziwo, wszystko poszło bezproblemowo. Zadowolone z udanych zakupów i odejścia pecha postanowiłyśmy zajść jeszcze do bankomatu i szybko wracać do domu.

Ale, ale! Nie tak prędko!
Wkłada mama kartę do bankomatu, wpisuje pin i podaje kwotę. Wszystko jak być powinno, bankomat oddał nawet kartę i... na tym koniec. Ani forsy, ani nic! Mama już prawie ma łzy w oczach więc biorę od niej telefon (bo mój został w domu) i dzwonię na infolinię. Dobre 10 min. czekałam na połączenie z konsultantem. Jak w końcu jakaś pani się zgłosiła to miałam ochotę ją udusić przez ten telefon. Na szczęście powiedziała, że transakcja nie doszła do skutku więc pieniądze z konta nie zostały pobrane. To się jeszcze okaże - dzisiaj jest weekend więc i tak chyba dopiero w poniedziałek będzie to widoczne na koncie.

W drugim bankomacie kasę dostałyśmy bez żadnych przygód.

Do samochodu szłyśmy bardzo ostrożnie, bo przy tym pechu jeszcze byśmy się mogły przewrócić albo coś...

W drodze powrotnej było na szczęście spokojnie. Poza tym, że przez większość trasy czułyśmy się jak w horrorze bo widoczność była na ok. 2 metry - panowało zjawisko atmosferyczne zwane mgłą. Piękna, biała jak mleko, idealnie gęsta... Dokładnie taka, jak w filmach :-)

Mając w pamięci moją przygodę z szukaniem włącznika tylnej wycieraczki w tym samochodzie już nawet nie miałam siły się denerwować i szukać świateł przeciwmgłowych... Raczej mi się chciało śmiać :-)

Niedawno wróciłyśmy do domu. Ja dla bezpieczeństwa zamierzam przez resztę dnia leżeć na kanapie :-)

2 komentarze: